koń: kl.Cassiopea & og.*Victorian Brio Lestat
jeździec: Josh & Alex
Mój mały brat był chory i rano poprosił mnie żebym pojechała na jego Lesiu w teren a, że nie miałam większej roboty to oczywiście się zgodziłam.
Założyłam buty i wyszłam z domu, gdzie psy szalały biegając z jakimiś badylami większymi od nich samych a konie stały sobie w cieniu i skubały trawę.
- Gdzie idziesz?-zaskoczyło mnie pytanie Josh'a, który nie wiadomo jak nagle znalazł się przede mną.
- Biorę Lesia w teren.
- Jadę z Wami, Cassi się przyda.
- Ok, to za 20 min przy bramie.
- Dobra.
Każdy z nas poszedł w swoją stronę, on na pastwisko klaczy a ja na arabów. Lestat stał sobie w grupce konie i spokojnie obserwował otoczenie. Zawołałam go ale za pierwszym razem mnie zupełnie olał, dlatego powtórzyłam to kilka razy i dopiero wtedy przyszedł.
- Ty mały łobuzie, innych to się już nie słucha?
Ogier jakby w odpowiedzi parsknął na co się zaśmiałam i zaprowadziłam przed stajnię. Przypięłam go do koniowiązu i zaczęłam czyścić. Na szczęście wszelkie błoto zaschło na pastwiskach, dlatego nie miał jak się wytarzać. Ogarnięcie go poszło szybko i pogłaskałam go a potem poszłam do siodlarni. Wzięłam jego sprzęt i wróciłam szybko do arabka. Dalej stał grzecznie i z nastawionymi uszami obserwował otoczenie. Założyłam mu żółte owijki, żółty czaprak a potem siodło i na końcu ogłowie. Pogłaskałam go znowu a potem chwyciłam za wodze i ruszyłam w stronę bramy. Tam wsiadłam na ogierka a po chwili dołączył do mnie Josh na Cassi.
- Ktoś Ci ją ubierał czy sam wybrałeś różowy komplet?-spytałam ze śmiechem ale Josh olał mnie i wsiadł na klacz z twarzą koloru pomidora. Śmiałam się dalej w potem wyjechałam z Lesiem na drogę. Josh jechał za nami i mruczał coś sobie pod nosem. Przejechaliśmy kawałek asfaltem a potem skręciliśmy na piaszczystą dróżkę, która od razu prowadziła na plażę. Konie szły żwawo i słuchały się Nas dlatego w pełni mogliśmy się cieszyć widokami i relaksem w terenie.
Kiedy droga stała się szersza a kawałek morza zaczynał być już widoczny stwierdziliśmy, że ruszymy kłusem. Cassi jak i Lesio ruszyli szybszym chodem od razu i radośnie kłusowali od czasu do czasu rozglądając się i parskając czy rżąc do siebie.
Po kilku minutach wjechaliśmy na plażę, która o tej porze roiła się jeszcze od turystów, ale mimo to dało się spokojnie jechać brzegiem. Cassi pchała się w stronę wody, dlatego Josh pozwolił jej tam wejść ku wielkiej radości klaczy. Ja z Lesiem jakoś woleliśmy trzymać się suchego lądu i kłusowałam z nim robiąc duże koła czy jakieś wywijasy. Słuchał się dość fajnie, więc chwaliłam go i czasami zerkałam na drugą parę. Cassiopea grzebała kopytem w wodzie chlapiąc dość okazale na wszystkie strony, że aż nawet Josh był mokry.
- Wrócimy sobie tą dłuższą drogą.
- Ok, mi pasuję a myślę, że Cassi też się ucieszy.
Uśmiechnęłam się i dałam Lesiowi trochę spokoju w stępie. Kiedy Josh stwierdził, że koniec zabawy w morzu i wyjechał z klaczą na piasek, ruszyliśmy brzegiem w stronę dłużej drogi.
Po chwili wjechaliśmy na kawałek plaży, gdzie ludzi było znacznie mniej, dlatego zdecydowaliśmy się na galop. Konie galopowały obok siebie i nie wiadomo kiedy zaczął się mały wyścig między nimi. Lesiu bardzo się starał ale i tak nie miał szans z koniec crossowym a tym bardziej z tak energiczną klaczką. Mimo, że przegraliśmy to wygłaskałam go mocno po szyi. Już spokojnym galopem wjechaliśmy prosto z plaży do lasku i tam dopiero zwolniłam do stępa.
Josh jeszcze wykorzystał przewalone drzewo i przeskoczył z Cassi w ładnym stylu, dopiero po tym zmienił chód na kłus. Do stajni było jeszcze jakieś pół godziny jazdy, dlatego utrzymaliśmy konie w kłusie. Wkoło śpiewały ptaki co umilało podróż.
Droga mimo, że długa to minęła szybko i spokojnie. Konie do końca zachowywały się odpowiednio słuchały się bardzo dobrze. Kiedy las zaczął się zmniejszać i wyjechaliśmy z niego na normalną drogę asfaltować, zrobiliśmy mini zastęp, gdzie Cassi szła pierwsza i oczywiście zwolniliśmy do stępa. Klaczka raz lekko odskoczyła, kiedy niespodziewanie i moim zdaniem zbyt szybko przejechało auto, ale przy następnych razach nawet to ją nie zdziwiło.
W końcu dojechaliśmy do stajni i każdy poszedł rozsiodłać swojego wierzchowca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz